M jak miłość: Farsa w sądzie! Oprawca Magdy dostał śmieszny wyrok i pokazał jej, co ją czeka. Ten gest mrozi krew w żyłach!

Magda Budzyńska (Anna Mucha) weszła na salę sądową z sercem pełnym nadziei, wierząc, że ten dzień definitywnie zakończy jej koszmar. U jej boku stał mąż, Andrzej (Krystian Wieczorek), gotów wspierać ją do końca. Nikt jednak nie spodziewał się, że finał procesu Święcickiego (Artur Paczesny) zamieni się w teatr absurdu, a sprawiedliwość okaże się kpiną. To, co wydarzyło się tuż po ogłoszeniu wyroku, sprawiło, że Magdzie ugięły się nogi. To jeszcze nie koniec jej piekła. To dopiero początek.

Jak to możliwe, że za dwukrotną próbę zabójstwa, włamanie i groźby można dostać wyrok, który brzmi jak ponury żart? Co takiego zrobił Święcicki, że zmanipulował sąd i na nowo zasiał w sercu Magdy lodowaty strach? Przygotujcie się na szokujące kulisy rozprawy, która miała przynieść ulgę, a przyniosła tylko kolejne łzy i przerażenie. Opowiemy wam, jak zwyrodnialec zagrał sędziemu na nosie i jaką mrożącą krew w żyłach wiadomość przekazał Budzyńskiej na oczach wszystkich, a jednak w zupełnym ukryciu.

Koszmar Magdy na sali sądowej. Zeznania mrożące krew w żyłach

Napięcie w sali sądowej można było kroić nożem. Z jednej strony Magda, wspierana przez Andrzeja i swojego adwokata, Wernera (Jacek Kopczyński). Z drugiej, na ławie oskarżonych, siedział on – Święcicki, oprawca, który zamienił jej życie w piekło. U jego boku zasiadł znany i drogi adwokat, opłacony przez jego brata, co od początku zwiastowało, że to nie będzie prosta walka o sprawiedliwość. Wszyscy wstrzymali oddech, gdy sędzia poprosił Magdę o złożenie zeznań.

Budzyńska, mimo że w środku cała drżała, stanęła na wysokości zadania. Jako profesjonalna prawniczka, opowiadała o dniu napaści w sposób rzeczowy i skrupulatny, nie pozwalając, by emocje wzięły górę. Jej słowa malowały jednak obraz czystej grozy. „Przestraszyłam się, zaczęłam krzyczeć. Patrzył na mnie i od razu wiedziałam, że nie chodzi o kradzież…” – zeznawała, a jej głos, choć opanowany, niósł echo przerażenia, które wciąż w niej tkwiło.

Adwokat Święcickiego próbował tanich sztuczek. Chciał przerwać jej w połowie zdania, zbić z tropu i onieśmielić, licząc, że uda mu się podważyć jej wiarygodność. Na szczęście sędzia natychmiast go uciszył, pozwalając Magdzie dokończyć opowieść o traumatycznych wydarzeniach. Przez chwilę wydawało się, że prawda i sprawiedliwość muszą zwyciężyć. Nikt nie przypuszczał, że to tylko cisza przed prawdziwą burzą, którą za chwilę rozpęta sam oskarżony.

Szokująca gra Święcickiego. Ten wyrok to ponury żart!

Gdy nadszedł czas na mowy końcowe, stało się coś, co zaskoczyło nawet adwokata Święcickiego. Oskarżony, zamiast pozwolić mówić swojemu obrońcy, postanowił sam zabrać głos. Wszyscy spodziewali się arogancji i zaprzeczeń, ale on wybrał inną, znacznie bardziej perfidną taktykę. Odegrał przed sądem prawdziwy teatr, wcielając się w rolę skruszonego człowieka, który nie wie, co w niego wstąpiło. To było przedstawienie godne najlepszego aktora, wyreżyserowane, by wziąć sąd na litość.

Z udawanym żalem w głosie wyznał, że… „źle się stało”. To wszystko. Żadnych przeprosin, żadnego prawdziwego wyrazu skruchy, tylko puste, nic nieznaczące słowa, które miały zamydlić oczy wymiarowi sprawiedliwości. Zakazał nawet swojemu adwokatowi wygłaszania mowy końcowej, by cała uwaga skupiła się na jego fałszywym akcie żalu. Ta wyrachowana gra, ta bezczelna manipulacja, niestety, przyniosła skutek, o jakim Magda nie śniła w najgorszych koszmarach.

Wyrok, który zapadł, był policzkiem wymierzonym nie tylko Magdzie, ale wszystkim ofiarom podobnych zbrodni. Za włamanie, groźby i dwukrotne usiłowanie zabójstwa, Święcicki dostał śmiesznie niską karę – zaledwie cztery lata pozbawienia wolności! Jakby tego było mało, sąd dał mu jeszcze możliwość odwołania się od wyroku. W jednej chwili nadzieja Magdy na spokój prysła jak bańka mydlana.

Gest śmierci po ogłoszeniu wyroku. To jeszcze nie koniec piekła Budzyńskiej

Gdy policjanci zakuli Święcickiego w kajdanki i wyprowadzali go z sali, Magda poczuła tylko pustkę i bezsilność. Wiedziała, że ten wyrok to nie koniec, a zaledwie pauza w jej dramacie. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. W momencie, gdy mijał ławkę, na której siedziała z Andrzejem, oprawca odwrócił głowę w jej stronę. Ich spojrzenia skrzyżowały się na ułamek sekundy, który dla Budzyńskiej trwał wieczność.

Na jego twarzy nie było już śladu udawanej skruchy. Zamiast tego pojawił się lodowaty, pełen nienawiści uśmiech. A potem, w niemal niezauważalnym dla innych geście, Święcicki przesunął kciukiem po swoim gardle, wykonując jednoznaczny znak podrzynanego gardła. To była cicha, przerażająca obietnica. Obietnica zemsty, która nadejdzie, gdy tylko opuści mury więzienia, a może nawet wcześniej.

Najbardziej przerażające w tym wszystkim było to, że ten gest zobaczyła tylko ona. Andrzej, Werner, sędzia – nikt niczego nie zauważył. Magda została ze swoją grozą sama, a jej strach powrócił ze zdwojoną siłą. Teraz już wie, że Święcicki nie odpuści. Jak pokieruje swoim odwetem zza krat? Tego dowiemy się w nowych odcinkach serialu już po wakacjach, ale jedno jest pewne – dla Magdy Budzyńskiej najgorsze dopiero nadchodzi.

Kolejne streszczenia